piątek, 30 maja 2014

Jak się uczyć, żeby się nauczyć


Wielkimi krokami zbliża się ostatnia już sesja na studiach (poza późniejszą obroną). Do zaliczenia mam tłumaczenia pisemne (specjalistyczne i prawno-ekonomiczne) a także historię Pierwszej i Drugiej Wojny Światowej w Stanach.
Niby niewiele, poza tym, ostatnia sesja. Koniec tego szaleństwa. Dziwne uczucie. Inkubator od życia się kończy! Siostro, proszę tlen!

A tak serio :)
Największą bolączką przy nauce języków jest wkuwanie niezliczonych ilości słownictwa. Nie wiem czy zauważyliście, że już poprzednie zdanie zawiera błąd w taktyce. Nie chodzi o to, żeby wkuwać. To nic nie daje. Musimy nauczyć się uczyć tak, żeby zapamiętać na dłużej.

Oprócz egzaminów na studiach czekają mnie jeszcze egzaminy na studiach podyplomowych, z tłumaczeń pisemnych i ustnych. Pisemne polegają na, surprise surprise, przetłumaczeniu dwóch tekstów. Bez użycia Internetu, możemy mieć tylko swoje słowniki i ewentualnie laptopa bez dostępu do sieci (yeah, right). Co zrobić, żeby nie musieć taszczyć ze sobą tony papieru i jednocześnie czuć się dość pewnie? Nauczyć się. Ale to kilkadziesiąt stron słówek! Zgadza się. Ale jakie masz inne wyjście?...No, dalej, czekam. ... Dalej nic? Więc do roboty!

W moim przypadku stosuję następującą strategię:
Przeglądam wszystkie teksty (umowy, dokumenty, akty, etc) i wypisuję wszelkie słownictwo do komputera, tworząc glosariusze (lepsi studenci robią to w miarę na bieżąco). Wypisuję nie tyle te słówka czy zwroty, których nie znam, ale też takie, których nie jestem pewna, które często sprawdzam, bo zapominam końcówki, albo żeby po prostu ich nie zapomnieć i się nie zdziwić później.
Kolejny krok to, w miarę możliwości, współpraca z resztą grupy (wybrańcami), z którymi można wymienić się słownikami i sprawdzić swoją listę (bo może coś źle zapisałam) i ewentualnie coś dopisać (bo mi umknęło lub mnie nie było). Następnie, albo i jednocześnie, przeglądam swoją listę i ją koloruję :) jeden kolor na zupełnie nieznane słowa, drugi na wyrażenia, trzeci na przymiotniki, czwarty na takie, które się dublują/powtarzają/mają różne tłumaczenia/jest ich kilka opcji. To już zależy od indywidualnych upodobań.
I co ważne. Nie robię list alfabetycznych. 'Układam' je według przeglądanych tekstów. Umowa za umową. Kolejność zgodna z alfabetem czy częściami mowy jest mniej skuteczna, gdyż w tym przypadku czasem tłumaczenie jednego słowa zależy od rodzaju umowy czy dokumentu, w którym występuje.
Potem wydruk i analiza z pisakiem w ręce i kolejne zakreślenia, bo zawsze coś przeoczę.
Oprócz listy, która jest wygodna podczas nauki w autobusie czy gdzieś poza domem, czy do szybkiej powtórki, przygotowuję też fiszki.
Na komputerze tworzę tabelkę i uzupełniam ją słowami po angielsku (rzadziej wpisuję wyrażenia). Potem to drukuję, wycinam i dopisuję polskie odpowiedniki. Nie ma z tym aż tak dużo pracy jak się wydaje. Zdecydowanie dłużej trwa tworzenie listy :) I potem czas już na naukę. Po jakimś czasie odkładam na bok te karteczki, które juz znam i poświęcam uwagę reszcie. Co jakiś czas wracam do tych odłożonych.
Jest to dość skuteczna metoda. Oczywiście, podczas testu dochodzi element stresogenny, więc różnie bywa :)
A Wy jak się uczycie słówek?
Pozdrawiam i zapraszam
english24na7

czwartek, 29 maja 2014

Flutter, buzz, sizzle and boing, czyli jak język piszczy

Dziś będzie o języku.
Ci z Was, którzy uczą lub uczyli się angielskiego (czy jakiegokolwiek innego języka) zauważyli, że zwierzątka po angielsku wydają inne dźwięki niż po polsku. Przykład?
Polski                                    angielski
kot     mia miau                       meow meow
pies    hau hau                        woof woof

To te najprostsze, najszybciej przychodzące do głowy. Ale różnice w onomatopejach to nie tylko dźwięki zwierzęce. Przyjrzyjmy się im bliżej

Z punktu widzenia osoby uczącej się, te wyrazy stanowią niemały problem. Jak je przetłumaczyć? Jak zapamiętać różnicę między gargle, groan i growl?

Już na powyższych przykładach można zobaczyć pewną regularność. A mianowicie - dźwięki się kojarzą. Czytając powyższe, jakie mieliście skojarzenia? zakładam, że raczej nic pozytywnego. I dobrze, bo sprowadzają się one do warczena i tym podobnych odgłosów.
Onomatopeje polegają na tym, że są słownym zapisem dźwięków, odgłosów dnia codziennego. Warczący pies, miauczący kot, trzaskające drzwi, odgłos uderzenia kogoś, pękająca szyba. Każdy z tych opisów można oddać za pomocą dźwięku, a one muszą różnić się między różnymi językami. Wystarczy podstawowa znajomość języka i odrobina odwagi ;) żeby odgadywać znaczenie takich słów. Jeżeli słowo zaczyna się na gardłowe dźwięki 'g, gr' kojarzy się nieprzyjemnie. 'mu, mr' z kolei przywodzi na myśl mruczenie i tym podobne ciche dźwięki. A uderzenia metalowe? 'cl' rządzi. Clang, clink, clunk.
Potrzeba wyobraźni!

Nie nauczymy się ich w szkole, bo nie są potrzebne na maturze. Dobrze, oprócz tych podstawowych. A gdzie możemy je znaleźć? Reklama. Poezja. Literatura. Codzienny język. Nie bójmy się odgadywać ich znaczeń, możemy się przy tym dobrze bawić :)

Poniżej zamieszczam listę wybranych wyrazów dźwiękonaśladowczych. Bez sprawdzania w słownikach, z czym Wam się kojarzą?

throb
clutter
smash
boing
sprinkleclank
pitter-patter (tricky one!)
ding-dong
groan
whisper
purr
wail
wham

wtorek, 27 maja 2014

Co się u mnie działo

Nie było mnie, ostatnie tygodnie były, są bardzo absorbujące. Z najważniejszych spraw:

1. Skończyłam edukację na podyplomówce z tłumaczeń. 
Już od dawna ją sobie wymarzyłam. Co prawda, na najlepszą szkołę dla tłumaczy mnie nie stać, ale UMK też trzymało dobry poziom swoich zajęć. Żałuję, że to już koniec. Nowi, fajni ludzie, a przede wszystkim ogrom wiedzy, której pewnie nie zdobyłabym nigdzie indziej. Chyba, że po wielu latach praktyki. Dla niektórych osób trudno to sobie wyobrazić, zwłaszcza czekające egzaminy. 'Ale jak, to macie jakieś materiały, źródła do nauczenia, dużo zagadnień?' Nieskończenie! Specyfika tego tematu polega na tym, że teoria jest naprawdę osobnym elementem całości. Nikt nas nie egzaminuje z tego, czy potrafimy wymienić kolejno teorie i teoretyków tłumaczeń. Co to jest skopos czy foreignizing technique (przepraszam za wyrażenia). Pewnie, lepiej mieć tą wiedzę, bo to podstawa tego co chcemy robić. Ale praca tłumacza to zawód jak najbardziej praktyczny. I właśnie w taki sposób się go prowadzi i egzaminuje studentów. Dwa teksty pisemne, jeden do przełożenia na język polski, drugi na angielski. 2 godziny. Zakres? Biznes, prawo, ekonomia, umowy, raporty, bilanse... Nie można się nauczyć na pamięć dokumentów przerobionych na zajęciach bo nie ma dwóch takich samych. No, chyba że to wszelkie akty zgonu czy tego typu sprawy, gdzie zmieniamy tylko dane osobowe.
Dużo nauki przede mną, niecałe trzy tygodnie czasu, trzymajcie kciuki!

2. Praca magisterska
Obronę odkładam na wrzesień. W tej chwili jest to świadoma decyzja, ale nie musiałaby zostać podjęta gdybym odpowiednio wcześnie się zabrała za jej pisanie. Więc tak naprawdę jest to jedyne wyjście - coś muszę odłożyć na bok, żeby zaliczyć w sposób zadowalający pozostałe sprawy.

3. Praktyki. 
Kończę papierologię! Godziny z dzieciakami w podstawówce uwalniają we mnie nieziemskie wręcz pokłady cierpliwości.Ale teraz wiem, że wyobrażam sobie siebie w tej roli, co wcześniej wydawało mi się nie do pojęcia, z moją nieśmiałością i wstrętem do wystąpień publicznych. Fakt, dalej mam problemy ze zwracaniem na siebie uwagi dwudziestki dwunastolatków, ale mam z tego satysfakcję. A to chyba o to ma tu chodzić, prawda?

4. Studia
Zbliża się ostatnia już sesja. Przede mną kilka egzaminów i zaliczeń. Dwa przedmioty z tłumaczeń pisemnych, tłumaczenia ustne. Pierwsza i Druga Wojna Światowa w Ameryce (tak, wiem. Bardzo potrzebne na tym etapie studiów). Pisanie. Prezentacja z wykładu z metodyki. Kolejne argumenty powodujące moją decyzję o wrześniowej obronie. Po prostu mogłabym mieć niemałe problemy z zaliczeniem wszystkiego

5. Prywata
Miało tego tu nie być, ale co mi tam, w końcu to mój blog ;) Serio, nie będę tego nadużywać i Was zamęczać.
Córcia (almost 10 miesięcy) zaczęła przy wszystkim wstawać i próbuje chodzić. Dolne jedynki świecą w samotności. Na tapecie jest 'mamama' i 'tatatata'. Szalenie absorbujący skrzat :)

Dziękuję za uwagę, jeśli dotarliście do końca tych wynurzeń :) Miłego tygodnia!

środa, 14 maja 2014

Podkręcamy szare komórki!

Hej :)

Dziś chciałabym krótko opowiedzieć o stronce, o której z kolei usłyszałam od kogoś innego.

Podrasujsobiemózg

Nazwa strony zachęcająca, tak samo jak jej zawartość!
Do rzeczy:
Na stronce znajduje się 30-dniowy darmowy zestaw ćwiczeń, które powinniśmy wykonywać, jeśli chcemy ulepszyć pracę swojego mózgu.
Ćwiczenia te poprawiają pamięć, koncentrację, szybkość kojarzenia i ułatwiają zapamiętywanie.

Skusiłam się i się zapisałam (w końcu czeka mnie niedługo sporo wkuwania) i od razu dostałam zestaw ćwiczeń. Fakt, czasami tylko opisy niektórych z nich wydają mi się mało wyraźne, albo po prostu ja jestem zbyt zmęczona gdy je robię ;)

Codziennie system ma dla nas przygotowany inny zestaw zadań, mający na celu usprawnić pracę naszego mózgu. Nie powiem, niektóre zadania potrzebują głębszego zastanowienia ;) (powaliła mnie mój totalny brak pamięci przestrzennej)

Co ważne, jest to program współorganizowany przez Wyższą Szkołę Psychologii Społecznej, dlatego też postanowiłam im zaufać.

Jestem bardzo ciekawa efektów:) tylko muszę bardziej przyłożyć się do tych ćwiczeń. Swoje wrażenia opowiem po zakończeniu kursu, czyli za około 30 dni. Ktoś chce ze mną podjąć wyzwanie i podrasować sobie mózg?

Pozdrawiam serdecznie

piątek, 9 maja 2014

Jak to jest wrócić do szkoły?

Po kilku latach przerwy (no dobrze, dokładnie po 5) wróciłam do szkoły. Ale tym razem już nie jako uczeń tylko nauczyciel - praktykant. Tak, teraz to ja jestem tym 'bydłem' jak o nazywaliśmy studentów w gimnazjum (gdy tłoczyli się w dwudziestu na końcu sali). Ja jestem 'Panią' włóczącą się niczym cień za swoim opiekunem. To mi nieznajome dzieci nagle mówią 'dzień dobry' na ulicy. Jak to jest wrócić do szkoły i stanąć po tej 'drugiej stronie biurka'? Krótka refleksja na temat :)

Aktualnie robię (kończę) praktyki w gimnazjum i podstawówce. Kilka pierwszych rzeczy, które mnie uderzyło:
jakie te dzieci są małe. Zupełnie malutkie! Ledwo im głowy zza plecaków wystają
jak tu głośno! własnych kroków nie słychać, co dopiero myśli
jak tu szybko! trzeba być mocno zorientowanym na korytarzu - inaczej zaraz zostaniesz potrącony

Aktywność uczniów jest odwrotnie proporcjonalna do ich wieku - im młodsze dzieci, tym chętniej wyrywają się do odpowiedzi, pójścia po kredę, dziennik, zmazania tablicy. Na studiach to już wyciąganie na siłę. Serio.

Uczennica: A była Pani w Anglii?
ja: Nie
U: A w Stanach Zjednoczonych?
ja: Nie
U: a gdzie Pani była?
ja: We Francji
U: To się nie liczy!
****
U: Ja nie rozumiem jak można studiować angielski....!
Ja: Nie jest tak źle. Gorzej by było z matematyką. Jak można studiować matematykę?!
Uczeń: Matematyka jest super!
Ja do U: Co chcesz studiować?
U: WF! W Warszawie, tam mam ciocię i mnie przygarnie.

*** inna klasa, przy rozwiązywaniu krzyżówki
Ja: U, co tu będzie?
U: Ja nie wiem, proszę Pani...
Ja: No spójrz, znasz to słowo, było dziś i wczoraj...
U: Ale ja nie rozumiem, ten angielski to jakiś bełkot jest...
Ja: facepalm
***********************************************************************

Mała próbka moich rozmów z gimnazjalistami. Szczerze mówiąc, bardzo się bałam lekcji tam, bo wiecie, to przecież GIMNAZJUM lub, jak oni sami mówią: GIMBAZJUM. Ale te dzieciaki są naprawdę w porządku. Jeśli wiedzą, o na pewno się zgłoszą.
Nie wiem, na ile to może wynikać po prostu z charakteru grupy a na ile wzięłam sobie do serca radę mojej uczennicy, która rok temu była z gimnazjum: 'Bo Pani musi być luźna i spoko, ale jednocześnie pokazać ko tu rządzi'. Czy mi się to udaje? Nie mam pojęcia. Nie wiem, czy jestem dobrą Panią od angielskiego dla tych dzieciaków, nie znamy się. Przez to, że od prawie dwóch lat udzielam korepetycji wytworzył mi się 'nawyk' silnego angażowania się w ich naukę. Bardzo zależy mi żeby zrozumieli dany temat, zwłaszcza jeśli obejmuje gramatykę lub coś równie dla nich trudnego.
I wydaje mi się, że przenoszę swoje emocje czy nawyki z korepetycji do klasy - wyłażę ze skóry, żeby w końcu przypomnieli sobie budowę zdań warunkowych, bardzo staram się znaleźć czas dla każdego, rozmawiam z nimi (pojedynczo i grupowo) na tematy bardzo pośrednio związane z lekcją i szkołą. Ot, taki nawyk. Wiem, że metody nauczania indywidualnego nie zawsze zdadzą egzamin w klasie, ale ciężko mi opanować to przyzwyczajenie.

Bo przyzwyczaiłam się ANGAŻOWAĆ w naukę 'moich' dzieciaków!
Gdy po godzinie tłuczenia Present Perfect z X ona mówi, że rozumie.
Gdy 'beznadziejny przypadek' Y ma mocną trójkę na koniec semestru i patrząc na testy szóstoklasisty (VI kl) mówi 'ale to łatwe, takie na moim poziomie'
Gdy 10-letnia Z i jej młodsza siostra na ulicy wołają 'O! Pani od angielskiego!'
Gdy imponuję dziesięcioletniemu A mięśniami

To nawet w tej chwili, przypominając sobie te momenty, nie mogę powstrzymać pojawiającego się coraz szerszego uśmiechu na twarzy :)
Stąd wiem, że uczenie innych daje mi radość i satysfakcję. Nie ma (zawodowo) lepszego uczucia niż to, gdy udaje Ci się komuś coś dobrze wytłumaczyć i nie patrzy na Ciebie nieprzytomnym wzrokiem.

Wiecie, nachodzi mnie jedna refleksja. Zastanawiam się, na jak długo mi wystarczy tego entuzjazmu i spełnienia? Na rok, trzy, dziesięć, dwadzieścia? Kiedy, o ile, się wypalę? Czy stanę się znudzoną panią od angielskiego, która ma dość tysięczny raz tłumaczyć różnicę między 'life' i 'live'? Czy może jednak  zachowam tą radość z uczenia?

Co ważniejsze - nigdy w życiu, dopóki nie poszłam na pierwsze korepetycje nie sądziłam, że uczenie kogoś może mi dawać radość i przyjemność :)

Kto wie, może na stałe zostanę 'po drugiej stronie biurka' :) Ale uwierzcie mi, jeśli sami jeszcze jesteście w szkole lub nie macie z nią styczności - po drugiej stronie biurka lekcja jest o wiele wiele krótsza niż te 45 minut ;)

Pozdrawiam Was serdecznie!

czwartek, 1 maja 2014

English

Tak więc pomyślałam, że czas najwyższy wprowadzić w życie mój plan dzielenia się wiedzą językową z potrzebującymi doraźnej pomocy. Ale pamiętajcie - bez ćwiczenia teoria nic nam nie da - czy to gramatyka,czy słownictwo czy wymowa. Ot, taki język.

Na początek podaję pomocną dłoń w sprawie spędzającej sen z powiek najwytrwalszyk samoukom i studentom


RAISE  ≠ RISE

Najważniejsza rzeczą którą musimy zapamiętać to to, że RAISE jest czasownikiem przechodnim, a RISE nieprzechodnim (ang - transitive, intransitive). Znaczy to tyle, że po RAISE ZAWSZE musi być jakiś rzeczownik.

Przykłady:

The sun RISES in the East. (in the East nie jest rzeczownikiem!) 
vs
The boss RAISED my salary. (my salary już jest rzeczownikiem)


Jak to sprawdzić? To proste!
Po prostu 'odetnijmy' to, co mamy po problematycznym czasowniku

To znaczy, w naszych przykładach:

The sun RISES.

The boss RAISED. X

Jak mam nadzieję widać, pierwsze zdanie brzmi najzupełniej w porządku, nie potrzebujemy żadnego dokładniejszego określenia przy wschodzie słońca, natomiast w drugim zdaniu już nam czegoś brakuje. Co właściwie zrobił ten szef? Nie wiadomo, dlatego musimy dodać 'my salary'. 

Bonus: czasownik RISE i jego nieregularna odmiana:

RISE - ROSE - RISEN

Mam nadzieję, że ułatwiłam paru osobom życie, a reszta sobie odświeżyła pokrótce transitive verbs :)

Miłego Majówkowania!