środa, 26 marca 2014

pierwszy raz w ciasnych czterech ściankach

Trzy tygodnie temu (wiem, regularność, wiem), na zajęciach z tłumaczeń konsekutywnych na podyplomówce pani Doktor postanowiła zapewnić nam, słuchaczom, rozrywkę i nowe doświadczenie. Otóż, wykorzystaliśmy stojącą z tyłu sali, ponad dwudziestoletnią KABINĘ. Tak, zgadza się, mieliśmy możliwość sprawdzić jak 'to' jest. Ze słuchawkami i całą resztą. 
Wyglądało to tak:
(generalnie grupa jest ośmioosobowa, więc też szału nie robi)
po podłączeniu całego sprzętu (co chwilę trwało) i wybraniu odpowiednich słuchawek (czytaj: działających i mało kruszących się), wybraliśmy osobę, która miała przedstawiać swoją prezentację i dwóch 'chętnych' tłumaczy do kabiny. No i się zaczęło. 
Niektórym z nas szło naprawdę rewelacyjnie. Zupełnie tak, jakby całe życie nic innego nie robili! Spokój, opanowanie, było słychać, że wiedzą o czym mówią (a prezentacje widzieliśmy pierwszy raz na oczy). 
Tak w ramach wyjaśnienia: 
tłumaczenie kabinowe to odmiana symultanicznego. Polega na tym, że tłumacz (zazwyczaj para tłumaczy of whatever gender;) siedzi w kabinie (pomieszczenie z biurkiem, rozmiaru mniej więcej 1,5x1,5m, więc szału nie robi. Zarówno tłumacz jak i słuchacze mają założone słuchawki, a mówca musi mówić do mikrofonu. I tak w trakcie jak mówca przedstawia swoją pracę, tłumacz przekłada tekst na język docelowy tak, że słuchacze słyszą w słuchawkach wersję dostosowaną językowo do ich potrzeb. 

Zalety?
- tłumacz słyszy tylko mówcę, nie rozpraszają go żadne dźwięki ze strony 'wrogiego tłumu'
- fakt faktem, jest to całkiem ekstremalny sposób na podnoszenie sobie adrenaliny:)
- można się sprawdzić. Naprawdę

Wady?
- jesteśmy zamknięci w małym, dusznym pomieszczeniu w dwie osoby
- polskie realia są takie, że organizator nie mający doświadczenia czy wiedzy o takiej pracy wymaga od nas całego dnia pracy w takich warunkach psychicznych
- wielkie obciążenie dla psychiki - przez długi czas trzeba być maksymalnie skupionym, działać błyskawicznie
- nawet jeśli tłumaczy partner, musimy być w ciągłej gotowości  w jego słabszej chwili i vice versa

Można mnożyć
Razem z koleżanką tłumaczyłyśmy na polski tekst o fotografii, fotografowaniu sylwetek. Przesłony, migawki i inne cudeńka. Łatwo nie było, było bardzo dużo 'eeeeeeee' i ciszy, ominiętych zdań i w ogóle. Ale koleżanka ma takie podejście do życia, że co by się nie działo to wzrusza ramionami i leci dalej, a jak nie wie to przełącza na partnera ;) w efekcie miałyśmy dużo śmiechu i bardzo mi się podobało :)
Czy mogłabym tak pracować? Nie wiem. Na pewno jest to łatwiejsze niż tłumaczenie typowo konsekutywne, gdy musimy robić notatki i polegać na własnej pamięci. Tu 'lecimy' za mówcą, jego prezentacjami. Nie powiem z całą pewnością, czy tak jest łatwiej. 
I tak na razie zostaję przy faworyzowaniu pisemnych tłumaczeń :)
Kolorowych snów!

2 komentarze:

  1. Brzmi ciekawie, ale i stresująco... Zdradzisz gdzie robisz studia podyplomowe? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Praktykujący tłumacze uważają, że jest to bardzo stresujące i obciążające psychikę, ja nie wiem, świetnie się bawiłyśmy;) a podyplomówkę robię na UMK w Toruniu

      Usuń