piątek, 9 maja 2014

Jak to jest wrócić do szkoły?

Po kilku latach przerwy (no dobrze, dokładnie po 5) wróciłam do szkoły. Ale tym razem już nie jako uczeń tylko nauczyciel - praktykant. Tak, teraz to ja jestem tym 'bydłem' jak o nazywaliśmy studentów w gimnazjum (gdy tłoczyli się w dwudziestu na końcu sali). Ja jestem 'Panią' włóczącą się niczym cień za swoim opiekunem. To mi nieznajome dzieci nagle mówią 'dzień dobry' na ulicy. Jak to jest wrócić do szkoły i stanąć po tej 'drugiej stronie biurka'? Krótka refleksja na temat :)

Aktualnie robię (kończę) praktyki w gimnazjum i podstawówce. Kilka pierwszych rzeczy, które mnie uderzyło:
jakie te dzieci są małe. Zupełnie malutkie! Ledwo im głowy zza plecaków wystają
jak tu głośno! własnych kroków nie słychać, co dopiero myśli
jak tu szybko! trzeba być mocno zorientowanym na korytarzu - inaczej zaraz zostaniesz potrącony

Aktywność uczniów jest odwrotnie proporcjonalna do ich wieku - im młodsze dzieci, tym chętniej wyrywają się do odpowiedzi, pójścia po kredę, dziennik, zmazania tablicy. Na studiach to już wyciąganie na siłę. Serio.

Uczennica: A była Pani w Anglii?
ja: Nie
U: A w Stanach Zjednoczonych?
ja: Nie
U: a gdzie Pani była?
ja: We Francji
U: To się nie liczy!
****
U: Ja nie rozumiem jak można studiować angielski....!
Ja: Nie jest tak źle. Gorzej by było z matematyką. Jak można studiować matematykę?!
Uczeń: Matematyka jest super!
Ja do U: Co chcesz studiować?
U: WF! W Warszawie, tam mam ciocię i mnie przygarnie.

*** inna klasa, przy rozwiązywaniu krzyżówki
Ja: U, co tu będzie?
U: Ja nie wiem, proszę Pani...
Ja: No spójrz, znasz to słowo, było dziś i wczoraj...
U: Ale ja nie rozumiem, ten angielski to jakiś bełkot jest...
Ja: facepalm
***********************************************************************

Mała próbka moich rozmów z gimnazjalistami. Szczerze mówiąc, bardzo się bałam lekcji tam, bo wiecie, to przecież GIMNAZJUM lub, jak oni sami mówią: GIMBAZJUM. Ale te dzieciaki są naprawdę w porządku. Jeśli wiedzą, o na pewno się zgłoszą.
Nie wiem, na ile to może wynikać po prostu z charakteru grupy a na ile wzięłam sobie do serca radę mojej uczennicy, która rok temu była z gimnazjum: 'Bo Pani musi być luźna i spoko, ale jednocześnie pokazać ko tu rządzi'. Czy mi się to udaje? Nie mam pojęcia. Nie wiem, czy jestem dobrą Panią od angielskiego dla tych dzieciaków, nie znamy się. Przez to, że od prawie dwóch lat udzielam korepetycji wytworzył mi się 'nawyk' silnego angażowania się w ich naukę. Bardzo zależy mi żeby zrozumieli dany temat, zwłaszcza jeśli obejmuje gramatykę lub coś równie dla nich trudnego.
I wydaje mi się, że przenoszę swoje emocje czy nawyki z korepetycji do klasy - wyłażę ze skóry, żeby w końcu przypomnieli sobie budowę zdań warunkowych, bardzo staram się znaleźć czas dla każdego, rozmawiam z nimi (pojedynczo i grupowo) na tematy bardzo pośrednio związane z lekcją i szkołą. Ot, taki nawyk. Wiem, że metody nauczania indywidualnego nie zawsze zdadzą egzamin w klasie, ale ciężko mi opanować to przyzwyczajenie.

Bo przyzwyczaiłam się ANGAŻOWAĆ w naukę 'moich' dzieciaków!
Gdy po godzinie tłuczenia Present Perfect z X ona mówi, że rozumie.
Gdy 'beznadziejny przypadek' Y ma mocną trójkę na koniec semestru i patrząc na testy szóstoklasisty (VI kl) mówi 'ale to łatwe, takie na moim poziomie'
Gdy 10-letnia Z i jej młodsza siostra na ulicy wołają 'O! Pani od angielskiego!'
Gdy imponuję dziesięcioletniemu A mięśniami

To nawet w tej chwili, przypominając sobie te momenty, nie mogę powstrzymać pojawiającego się coraz szerszego uśmiechu na twarzy :)
Stąd wiem, że uczenie innych daje mi radość i satysfakcję. Nie ma (zawodowo) lepszego uczucia niż to, gdy udaje Ci się komuś coś dobrze wytłumaczyć i nie patrzy na Ciebie nieprzytomnym wzrokiem.

Wiecie, nachodzi mnie jedna refleksja. Zastanawiam się, na jak długo mi wystarczy tego entuzjazmu i spełnienia? Na rok, trzy, dziesięć, dwadzieścia? Kiedy, o ile, się wypalę? Czy stanę się znudzoną panią od angielskiego, która ma dość tysięczny raz tłumaczyć różnicę między 'life' i 'live'? Czy może jednak  zachowam tą radość z uczenia?

Co ważniejsze - nigdy w życiu, dopóki nie poszłam na pierwsze korepetycje nie sądziłam, że uczenie kogoś może mi dawać radość i przyjemność :)

Kto wie, może na stałe zostanę 'po drugiej stronie biurka' :) Ale uwierzcie mi, jeśli sami jeszcze jesteście w szkole lub nie macie z nią styczności - po drugiej stronie biurka lekcja jest o wiele wiele krótsza niż te 45 minut ;)

Pozdrawiam Was serdecznie!

4 komentarze:

  1. Świetny blog, niewątpliwie będę wpadać częściej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. dzięki :) zapraszam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawdę mówiąc ja to bym nie chciała być nauczycielem tyle nauki musisz pochłonąć jeszcze więcej niż na studiach i w poprzednich szkołach :) Ja planuję swoją przyszłość wiązać z pracą w policji :)
    http://autografy-patrycji.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wiem jeszcze, czy szkoła to jest TO. Ale biorąc pod uwagę sytuację w naszym kraju wolę sobie nie zamykać ścieżek potencjalnego zarobku ;) Wow, myślę, że to na policji jest więcej pracy :)

      Usuń